... Jak również nie cierpię powitań.
*
Mozart to kot. Niewątpliwie samiec, chociaż brak dowodu w postaci nabiału może zmylić trochę z tropu, niemniej jednak, kocurem jest i tego kwestionować nie wolno, bo strzeli obrazę majestatu i znów trzeba będzie go przekonać chrupkiem jakowymś, czy makrelą. A wtedy zbankrutuję ja - właścicielka (Jaka właścicielka, sługusie? - cyt. Mozart). Niby pan weterynarz mówi, że to niebieski rusek w dużej części, no i może tak wygląda, jednak Rosję, to on ma bardziej w głowie (serio, przebywanie z nim grozi uszczerbkami, jeśli nie na psychice, to materialnymi, tak jak wtedy, gdy pani chciała podać mu narkozę, a on zdemolował gabinet).
Pomysł prowadzenia bloga jakrowniez wpadł na mnie przypadkiem, jakiś czas temu. Jako, że w chwili obecnej posiadam trochę wolnego czasu, postanowiłam coś zrobić i ziścić niegdysiejsze plany. I tak oto powstało, o. To.
Także, ten.
Ha! Widzę, że to blog świeży, jeszcze cieplutki, a ja pierwsza komentująca.
OdpowiedzUsuńNo to czekam na rozwój wydarzeń ;)
Zapowiada się interesująco :-D
OdpowiedzUsuńRadzę tylko usunąć weryfikację do komentarzy ;)
No i... ?
OdpowiedzUsuń